sobota, 30 lipca 2016

Pezet-Noon - Muzyka Poważna [recenzja]


W 2003 roku doszło do kolejnej współpracy Pezeta z Noonem. Rok później widzieliśmy jej efekt w postaci drugiej i ostatniej płyty tego duetu. Płyty, która była antysinglowa i bardziej przypominała Bleak Output, tyle, że w wersji z nowymi kompozycjami i tekstami.

Album nie przypomina w niczym (może prócz kawałka "A mieliśmy być poważni") swojej poprzedniczki, "Muzyki Klasycznej". Jest on w odbiorze trudny, ale na pewno wartościowy. Pezet w końcu nie bez powodu nawinął już na początku "ta płyta jest bezcenna, weź ją dobrze schowaj", przy okazji namawiając do odsłuchania jej w najwyższej jakości za pierwszym razem (czego na pewno nie wszyscy dokonali, muszę przyznać, że wśród nich też ja - za co w drugiej części pierwszego utworu dostaliśmy reprymendę), gdyż słuchamy jej pierwszy raz tylko raz w życiu.

Ten album jest wartościowy z kilku powodów. Po pierwsze, progres Pezeta, który dojrzał bardzo szybko, i którego chce się słuchać (na poprzedniej płycie większość jego tekstów, szczególnie tych bragga, traktuję z dystansem, choć czasem mi się podobają, to zależy od nastroju). Tutaj pokazał, że jest w najwyższej życiowej formie. Jego teksty są bardzo osobiste i przejmujące. Znajdziemy tu: charakterystykę Polaków, nie umiejących żyć bez alkoholu, historię melanżu z pesymistycznym, wbrew pozorom, tłem (mimo, że "A mieliśmy być poważni" jest luźnym strzałem, odbiegającym od formy albumu, pokazującym bardziej słuchaczowi mocne umiejętności Pezeta), tęsknotę za dzieciństwem, frustrację spowodowaną codzienną rutyną, kulisy wyniszczającej zdrowotnie kariery rapera i trudnej sytuacji finansowej, żal za straconą miłością i przemijającym czasem oraz, przede wszystkim, strach przed przyszłością i wchodzeniem w dorosłość. Przy okazji należy też wspomnieć o zawartej tutaj dosadnej i surowej krytyce panującego wówczas w pierwszym boomie hip-hopowym w Polsce - a raczej u jego schyłku - trendu, nazwanego przez Tego Typa Mesa mianem "hiphopolo" (dla niewtajemniczonych - nurt ten reprezentowali ci artyści, tworzący plebejską muzykę, łatwo się sprzedającą i zajmującą przez  przysłowiowe "5 minut" wysoką pozycję na listach przebojów, czyli: Jeden Osiem L, Mezo, Liber, Verba, Doniu).

Po drugie, atmosfera. Może i jest bolesna i depresyjna. Może coś w tym jest, że przez to ta muzyka jest czasem nazywana "muzyką dla samobójców". Ale dzięki temu nie zawsze można do niej wrócić, przez co wrażenia z jej nieczęstego odsłuchu będą większe, głębsze. Z czasem będziemy mogli także się utożsamić z przekazem tu zawartym.

Po trzecie, bity Noona i ich klimat. Jako, że to jego ostatnia hip-hopowa płyta i pierwsza nie samplowana, tylko eksperymentalna - na długo przed jej powstaniem Bugajak bowiem uczył się obsługi monofonicznego syntezatora ARP Pro DGX, której brzmienia słyszymy na "Poważnej" - po odsłuchaniu materiału można powiedzieć, że ten wówczas młody człowiek przeszedł do historii w branży producenckiej polskiego hip-hopu i dowiódł swej pozycji, jakości w tworzeniu muzyki. Klimat, jakie tworzą wszystkie utwory jest niesamowity. Trafiamy do czarno-białej czasoprzestrzeni Mikołaja z odrobiną sepii, dużą ilością szumu i filmowego ziarna. Utwory wywołują smutek, melancholię, nostalgię, niepokój. W swym brzmieniu są one nowoczesne ale i zarówno przypominające dźwięki lat osiemdziesiątych (szczególnie "Szósty zmysł", z motywem kojarzącym się żywcem z czasem PRL-u). Pod względem sampli jest bardzo oszczędnie. Każdy bit jest spójny z opowieściami Pezeta. 

Jak na duet raper-producent chemia jest duża, co na pewno jest trudne do osiągnięcia. Tak samo trudno wybrać najlepszy track, gdyż każdy jest zrobiony na bardzo wysokim poziomie, czy to zimowy, chwytający za serce "Nie jestem dawno", czy nostalgiczne "Gubisz ostrość" . Większość za najlepszą kompozycję "Muzyki Poważnej" zgodnie uznaje kawałek "W Branży" - można się z tym zgodzić. Sample ze starej węgierskiej płyty winylowej zespołu Solaris (takie perełki można znaleźć na targach, czy w antykwariatach, a pomyśleć, że taka muzyka powstawała w krajach "demoludach"...), znalezione u Webbera (producent Łony) tworzą w nim poważną atmosferę ale też eteryczny wszechświat, krainę trudną do opisania w słowach - jednym słowem mówiąc: raj dla wyobraźni.

Oczywiście album ten należy przesłuchać od deski do deski w całości, w odpowiednim nastroju, o odpowiedniej porze, gdyż jak ktoś powiedział na portalu Popkiller: "Ta płyta jest jak film. Włączasz i nie ma możliwości byś przestał słuchać do samego końca". Wprawdzie ten album spuszcza powolny łomot swoją depresyjnością, ale na jesień, zimę, wieczory i noce chce się tego klasyka - bo umówmy się, to jest klasyk, top 10 polskiego hip-hopu -  dla tych linijek Pawła Kaplińskiego i tych bitów (niejako pożegnalnych z hip-hopem) Mikołaja Bugajaka przesłuchać. Album jest wciąż świeży, jego tematyka jest wciąż aktualna... A melodie tu zawarte są po prostu... piękne.

9/10 lub 10/10 (minus za ciężki, smutny klimat, który nie każdy może strawić) lub (plus za klimat, który jest niepodrabialny i bez którego by "Muzyka Poważna" nie byłaby "Muzyką Poważną").
Embargo Nagrania 2004
Asfalt Records 2010 (reedycja)